Autor: Agnieszka Gajowniczek
Data publikacji: 07.12.2002 19:14

Jan Góra: głosiciel ekonomii zbawienia, dominikanin, animator inkubatora przedsiębiorczości, doktor teologii, genialny organizator kasy, dziennikarz, autorytet dla młodzieży, specjalista ds. sponsoringu, duszpasterz akademicki, autor szesnastu książek, gawędziarz, Ojciec, człowiek.

Ile to kosztuje?

Jan Góra
Ja mam reconaissance
Do klasztoru przyszła starsza pani obwieszona złotem.
– Ksiądz Góra? Góra? – zapytała.
– Tak. Góra, Góra. O co chodzi, proszę pani?
– Ja mam reconaissance. Jestem żoną polskiego ambasadora w Teheranie. Chciałam się z nim rozwieść, bo on się rozgląda za kobietami na prawo i lewo, ale słyszałam w radio [Wolna Europa] felieton Ojca o polskiej kobiecie. I tam było, że kobieta polska jest wierna, że musi towarzyszyć mężowi nawet na zesłaniu. Ja tam zostanę.
Było to latem 1992 roku. Ojciec Góra wyrzucił wizytówkę ambasadorowej i zapomniał o niej.
Rankiem 26 marca 1993 telefon z Teheranu.
– Ja nie mogłam z powodu Ojca całą noc spać. Ojcze, co się dzieje?
– Proszę pani, mam kłopoty. Gmina daje dom, ziemię, dają mi górę, ja mam na nazwisko Góra, a klasztor mi mówi, że w gówno wdepnąłem.
– Jestem starą kobietą… proszę ich przekonać, ale Ojciec ich nie przekona…. wobec tego przesyłam z mojego konta w banku szwajcarskim ekspresowo 1000 dolarów, na podtrzymanie substancji. Niech Ojciec im powie, że ja to będę utrzymywać.
W jakiś czas po tym zdarzeniu zakonnicy pod tak zwanym natchnieniem Ducha świetego na zgromadzeniu nazywanym kapitułą uchwalili przejęcie na własność domu, starej szkoły na Jamnej, przez poznański klasztor dominikanów.
– Pierwszy tysiąc dolarów… – zamyśla się przez moment Ojciec Góra. – Co tam dolary! – wykrzykuje za chwilę. – Ambasadorowa dała impuls do powstania Jamnej.
Jamna to maleńka wieś w na południu Polski. Mieszkańcy wioski spierają się pomiędzy sobą, ile numerów domów zostało, trzydzieści czy może czterdzieści; przed II wojną światową było ich około siedemdziesięciu. Żeby się do Jamnej dostać, trzeba wsiąść do pociągu do Tarnowa, potem jechać około pół godziny PKS-em do Paleśnicy. Z Paleśnicy jeszcze godzinny marsz pod górę, na której położona jest Jamna. Kiedy w Sylwestra 1992 roku Ojciec Jan Góra wraz z trzema dziewczynami i jednym chłopakiem-lebiodą przyjechali na Jamną, zobaczyli jedynie chałupę, pojedyncze okna i żarówkę wiszącą na drucie. Tu nic nie było, drogi nie było, tu wszystko było na wymarcie. Dzisiaj na Jamnej jest dziewięć domów. Tu w niecały rok stanął kościół.
Centralne miejsce zajmuje Szkoła Wiary, od niej się wszystko zaczęło. W Szkole Wiary znajduje się lektorium, a w nim duży stół, krzesła i książki autorstwa Jana Pawła II, Romana Brandstetera, Ojca Góry – każdy z nich ma swoją półkę, dwie albo i trzy; tuż obok lektorium pokój Ojca Jana, kaplica, w której stoją dwie gablotki-szafy podarunków od Ojca świętego, przejście do jadalni, w którym ulokowała się duża kuchnia, taka prawdziwa, na węgiel, świetlico-jadalnia, na dole łazienki i pomieszczenia gospodarcze. Oddzielne wejście prowadzi na stryszek – a tam podłoga bardzo szczelnie, ekonomicznie wprost usłana materacami.
– Ja myślałem – mówi Ojciec Góra – że będzie to chałupa zamykana na kołek, otwarta dla studentów, że będziemy tu przyjeżdżać. I myślałem tylko tyle. Tu ma powstać miasto – tak napisał Ojciec święty w swoim liście do nas. – Tu ma powstać miasto dla ludzi nadziei.
Według księdza Tischnera powinny być cztery punkty organizujące przestrzeń: dom, w którym się człowiek rodzi, miejsce pracy, świątynia, cmentarz. Najnowszym nabytkiem ojca Jana jest hektar ziemi, chciałby tam zrobić cmentarz.

Ziemia kosztuje, ziemia wychowuje
Ojciec Góra mówi, że pojawienie się jego i studentów na Jamnej spowodowało wzrost cen ziemi w okolicy. Tłumaczy, że ziemia była za darmo: Ta ziemia leży odłogiem, mówili, tu weźcie, tu róbcie. – Proszę spróbować tutaj dzisiaj kupić ziemię, tu dzisiaj ziemia droższa jak… – Chwila zastanowienia, pada podpowiedź: W Warszawie? Góra podchwytuje: Jak w Warszawie, no prawie. Proszę sobie wyobrazić, że ja za hektar ziemi na cmentarz, który ostatnio kupiłem od Staszka Woźniaka, zapłaciłem… Dużo, jak za zboże policzyli.
– To ile ojciec zapłacił za ten hektar?
– A pani to się pyta jak z Wyborczej, one zawsze takie pytania zadają.
Pytanie, ile Ojciec Góra zapłacił za ten hektar na cmentarz, nurtuje nie tylko mnie. Zadają je także gospodarze, z którymi rozmawiam.
Góra jest jednym z ludzi, którzy kształtują, wyznaczają dolną granicę ceny za ziemię. Tyle, ile zapłaci Góra, co najmniej powinno się żądać za grunt w okolicy.
Nie tylko Ojciec Jan wpadł na pomysł kupna ziemi i wybudowania domu na Jamnej…
Idę zaśnieżoną drogą, żeby porozmawiać z gospodarzami. Jadą duże zielone sanie, do nich przyczepione są cztery pary sanek, na których siedzą dzieci. Zadowolone z dobrej zabawy, machają na przywitanie. Przyglądam się im: czworo ma czapki, szaliki i rękawiczki z logo Simplusa. Pytam później w Szkole Wiary na Jamnej, o co chodzi z tymi czapkami, bo przecież to nie może być przypadek, i dowiaduję się, że to prezenty gwiazdkowe od Bartoszewicza – tego od telefonii komórkowej, co się przyjaźni z Preisnerem i co sobie dom obok niego wybudował. W Jamnej wszyscy wiedzą, kto to Preisner i Bartoszewicz, ja też wiem, kto to Preisner, ale Bartoszewicza sprawdzam. Władysław Bartoszewicz jest Prezesem Zarządu, Dyrektorem Generalnym Polkomtel S.A.
– Same grube ryby tu przychodzą – mówi Władysław Krakowski, lat 75, jeden z najstarszych mieszkańców Jamnej.
– Szedłem kiedyś drogą – opowiada Stanisław Potok – przejeżdżał Preisner, zabrał mnie i podwiózł do domu, porządny facet.
Potok choruje na astmę, bo pracował w Zakładach Azotowych. Opowieści, jak to Preisner ziemię w Jamnej kupował, słucham w domu Stanisława i Władysławy Hołdów, właścicieli dziesięciohektarowego gospodarstwa.
– Zimą 1998 roku Preisner chciał ziemię kupić na Bukowcu, ale nie mógł, czymś go zdenerwowali. Jechał na Jamną, bo jego dziadek był partyzantem. I tak mu się okolica spodobała, że postanowił kupić tu ziemię. W lipcu 1999 roku sprzedaliśmy trochę, Preisner kupił 96 arów ziemi po 100 zł za ar, ale i tak my uprawiamy. Teraz za tyle to nie pójdzie.
– Pytam się Preisnera – mówi Hołda – Na co to panu? A on mi opowiada, że jak ktoś będzie dobry, to mu da. Może temu aktorowi z Krakowa, jak to on się nazywa?…. a, Nowicki, na motorze z Preisnerem jechał. Preisner zarezerwował sobie działkę obok tej, co już ją kupił, ale na razie nie chcemy sprzedawać. I na tę samą działkę pojawił się inny kupiec, bardzo chce ją kupić, powiedział, że umrze, jak ją sprzedamy komuś innemu. Ostatnio Uniwersytet Poznański, ci, co Bacówkę mają, kupił ponad 2 hektary lasu. 120 milionów [starych złotych] za 2,3 ha, bez przetargu, nie było szans, żeby kupić. Las drogi, lepszy niż pole, bo się opłaca, bo co z tej ziemi?
Kiedy pytam, dlaczego nie było szans, żeby kupić ten las, Hołda mówi, że Góra ma pierwszeństwo (tu prawie wszyscy ziemię na państwo oddali). Góra ma pierwszeństwo, uniwersytet, księża. Góra nie dopuści. Preisner jest uważany za dobrodzieja, zatrudnił miejscowych, dzieciom obiady w Paleśnicy wykupił.
– świecki człowiek bardziej się interesuje biedą ludzką niż ci, co powinni.
Kiedy chce rozmawiać z Ojcem Janem o tym, że ludzie we wsi mają pretensje, że nie daje im pracy, Góra nie dyskutuje, nie tłumaczy, ucina krótko: Ja nie jestem urząd zatrudnienia. Za moment powtarza to zdanie jeszcze raz. A poza tym – dodaje – żeby wybudować kościół, to trzeba być fachowcem, a oni nie są.
Oprócz Bartoszewicza, Preisnera i Góry na Jamnej pojawiają się dwaj księża, którzy własnoręcznie wyremontowali stary dom, jeden z nich jest profesorem tarnowskiego seminarium. Wszystko sami sobie robią, porządne księżostwo – mówi Władysław Krakowski. Dach przerobili, okna nowe – opowiada Stanisław Potok. – Ich ojcowie nieraz tu przyjeżdżają.
– Fajni ludzie?
– Jak księża.
Góra tylko chce, żeby dla Boga pracować – mówią miejscowi. Musi mieć straszne pieniądze, bo jakby nie miał, to by nie budował.
A co na to Góra? Oni nie wiedzą, że ja nie mam pieniędzy. Ale mam ludzi!

Renata
przyjechała do Domu świętego Jacka na ferie. Jest doktorantką na Akademii Rolniczej w Poznaniu. Trzyma kasę, pilnuje, czy wszyscy, którzy przyjechali, zapłacili za pobyt: doba 12 złotych. Ojciec Góra zbiera pieniądze – mówi Renata. – Chodzi i prosi, i to jest trochę takie upokarzające. Trzy kubiki [metry sześcienne] drewna to przecież 30 czy 40 starych milionów!

Iwona,
która jako jedna z nielicznych przebywa w Domu świętego Jacka na stałe, przejęła pilnowanie budowy kościoła po Monice. Iwona ma misję, chce być na Jamnej aż do poświęcenia kościoła (3 maja 2001), prowadzi ewidencję, zapisuje, ile czasu pracowali górale, którzy budują kościół, co zrobili każdego dnia, ile im się należy zapłaty. Góra chce znaleźć sponsora, który ufundowałby pensję lub stypendium dla Iwony, żeby nie ciągnęła forsy od matki. Iwona to twarda kobieta. Na pytanie, czy zdarzyło jej się zadzwonić do Ojca Góry i powiedzieć Mam dość, nie radzę sobie, odpowiada natychmiast, bez chwili wahania, jednym zdaniem.
– Ja tak nie mogę powiedzieć, muszę sobie poradzić.
– Ale dlaczego?
– Jestem odpowiedzialna za to miejsce.

Monika,
studentka filozofii, pochodzi z Zakliczyna, dlatego ma bardzo dobry kontakt z miejscowymi. Przez rok była sama na Jamnej, wzięła indywidualny tok nauczania, a do Poznania jeździła tylko na egzaminy. Dzisiaj mówi, że ten rok na Jamnej bardzo dużo jej dał, że poleca każdemu, kto chce zrobić porządek w swoim życiu, ułożyć je sobie, dowiedzieć się, co jest ważne. To ona pilnowała budowy kościoła i… pięciu pijoków góroli. Nie znała na budowaniu, a mówiła im: Ta papa nie jest położona jak trzeba. Oni krzyczeli na nią srajda, ale poprawiali. Mnie tu nie ma, a kościół w ciągu roku stoi! – mówi Góra.
Monika twierdzi, że Jamna wychowując – wychowuje. To znaczy, że kiedy się wychowuje innych ludzi, wychowuje się również samego siebie, bo trzeba im dawać dobry przykład.
Preisner do pilnowania budowy domu wynajął miejscowego. Hołdowie opowiadają, że Preisner strasznie się na niego zdenerwował, kiedy ten przez parę miesięcy czekał, aż będzie można taniej wykonać jedną pracę, chciał zaoszczędzić jakieś 600 zł.
– A co to dla Preisnera takie pieniądze!? On chciał, żeby robota szła naprzód!
Góra ma Monikę, Renatę, Iwonę.
Monika po skończeniu studiów wyjeżdża na roczne stypendium, na Ukrainę. Kiedy pytam, czy nie szkoda jej tak zostawiać Jamnej, odpowiada, że kiedy widzi, że jest ktoś, kto przejmuje tę pracę, jest kontynuacja – bo jest Iwona – to wie, że może spokojnie odejść.
Ojciec Góra o sobie i swoich współpracownikach mówi: My po prostu jesteśmy ryzykantami.
– I odkryliśmy: mamy ziemię! I odkryliśmy jak ziemia wychowuje, jak kształtuje nowych ludzi. Kiedy przyjechałem na Jamną, Czesław Mastalerz, najstarszy mieszkaniec wsi, wziął mnie ze sobą i powiedział mi, że mi pokaże, co tu można chcieć. I tak: pokazuje mi – to można kupić, to można chcieć, to też do kupienia. On mi pokazał, co można chcieć. Problemem współczesnych ludzi jest, że oni bardzo chcą, tylko nie wiedzą czego. Ja już mam dosyć tego, że ludzie chcą, żeby sukces przyszedł do nich z zewnątrz. Sukces jest w głowie i w sercu. Dlatego mówię im, żeby przeczytali sobie taką książkę o sukcesie Uwierz w siebie napisaną przez Hashimoto, lata sobie Japończyk po Poznaniu, książkę napisał, to po co ja mam się powtarzać.

O byle co biskup na Jamną przyjeżdża
Na niedzielną mszę przychodzi Gienek. Góra woła: Gienek, chodź, usiądź sobie, nie stój w przedsionku, tam zimno. Gienek wchodzi, ale za moment wycofuje się. Gienek jedną powiekę ma przymkniętą, oko dawno temu wybiły mu dzieci, Gienek-Gierman, tak go nazywają, bo jego matka była na robotach w Niemczech i wróciła stamtąd w ciąży, dlatego Gienek został Giermanem. Góra woła go jeszcze raz, zaprasza, wskazuje krzesło.
– Gienek, chodź, siadaj i opowiadaj. Co tam się dzieje w Jamnej?
– Źle się dzieje. Ksiądz Bukowiecki płacze, że parafia pieniędzy nie ma.
– Ale przecież ja na tacę nie zbieram – odpowiada Góra.
– Tak, ale wszyscy do Góry przychodzą.
Przychodzą do Góry – i chociaż pieniędzy na tacę Górze nie dadzą, to do księdza Bukowieckiego już nie pójdą i tam na tacę też się nie złożą. Hołda, ten, który sprzedał ziemię Preisnerowi, twierdzi, że wszystko przez tę zazdrość. Ludzie zazdroszczą, że o byle co do Jamnej biskup przyjeżdża. Księża zazdroszczą – nigdy nie ogłoszą, że na Jamnej coś się dzieje. W kazaniu mogliby przecież powiedzieć. A nie powiedzą. Zazdroszczą nam tej Jamnej. A dobrze im tak! Teraz to z zachwytem mówię, że z jestem z Jamnej!
– Mi to się wydaję, że ci czarni z białymi nie bardzo się dogadują – mówi inny mieszkaniec Jamnej.
Kiedy pytam Górę, jak to jest z tymi ogłoszeniami i z tą zazdrością księży z pobliskich parafii, Ojciec tłumaczy, że zakon ma prawo egzempcji, czyli cieszy się autonomią na terenie innej parafii. – Tak jak ambasada?
– Dokładnie tak. Zanim na stałe ktoś nie osiądzie, nie można nawiązać stałej współpracy. Nie mogę wymagać, żeby księża informowali, co się dzieje na Jamnej, kiedy my się tu pojawiamy parę razy do roku. I oni tego samego nie mogą wymagać ode mnie.
Dla Władysława Krakowskiego, jego żony, dla Stanisława Potoka i dla innych mieszkańców Jamnej stała obecność księdza na Jamnej, msze święte odprawiane w każdą niedzielę są marzeniem ich starości.

Ora et labora – szukamy sponsora
Zagadnięty, jak to się dzieje, że Ojcu wszystko dają, Góra rozpoczyna barwną opowieść, jak to pierwszy raz poszedł na Targi Poznańskie.
– Miałem głęboką intuicję, że powinienem tam pójść. Bardzo się wstydziłem, ale mimo to poszedłem. Widzę: stoi dziewczyna w krótkiej spódnicy. Zapytałem ją: A co ty tu robisz? Ja? Rozdaję piwo, rozdajemy szklaneczki. To ja jej mówię, że poproszę trzysta takich szklaneczek na jutro.
Idę dalej… dziewczyna, krótka spódnica, dekolt jeszcze większy niż ta z Okocimia. A co wy tu macie? Trochę gwoździ zostało. A co z nimi robicie? Po targach je wyrzucamy. No, to już nie wyrzucacie.
Idę dalej. Facet, uśmiecha się, myślę sobie, że jest źle. Dzień dobry panu! Dzidka nie poznajesz? Firma Bosch, elektronarzędzia, wiertareczki – te sprawy. Wiertareczka udarowa, powiadasz, nie mamy. Nie? No to na jutro będzie.
Mięstar. Dzień dobry. Pan by u mnie nie pracował? O co chodzi? To był szef marketingu. Pan by u mnie nie pracował! Bawiłem się nim i… cztery kosze wędliny studenci wzięli.
Podchodzę do producenta kominków i mówię do niego: Chciałbym urządzić gratisową ekspozycję waszego produktu, charakteryzującego się niepowtarzalną, trwałą szybą żaroodporną. O! Nikt nie zwrócił wcześniej uwagi na ten walor naszego wyrobu. Dwa kominki ksiądz dostanie gratis. Za miesiąc będziemy dysponowali jeszcze lepszą wersją naszych produktów i dostarczymy ojcu dwa najlepsze kominki. Pan pozwoli, że ja zadowolę się tymi, które mam przyjemność teraz podziwiać, bo za dwa miesiące nie dostanę żadnego. Ty Żydzie! Kto cię uczył? Żydzi.
Jak zaczynam rozmowę z przyszłym sponsorem? Jakie jest najważniejsze pytanie? Dzień dobry. Czy można się z panem zaprzyjaźnić? Bo tej przyjaźni wszyscy chcą, oni się otwierają. Ci biznesmeni, którzy chodzą w tych sztywnych ubrankach, oni są sympatycznymi ludźmi.
Siedzimy w lektorium, na półkach, na ścianach rzeźby, obrazy. Góra jednym tchem wymienia i pokazuje cenne przedmioty podarowane Jamnej: szabla od Ministra Obrony Narodowej z dedykacją Młodzieży, aby broniła wiary i ojczyzny, buty Romana Brandstettera, w których symbolicznie przyszedł po śmierci, tałes jego żony Tamary Karen- Zagórskiej, obraz Danuty Wawerskiej Matki Boska Jamneńska w polskim plenerze, rzeźba Chrystus Zmartwychwstały – Jan Paweł II; kominek wyżebrany na targach, ksiądz Jankowski podarował świecznik gdański, niemiecka gmina protestancka fotele, krzesło artystyczne od architekta z Poznańskiego. Za każdym przedmiotem stoi historia piękna i długa historia spotkania z człowiekiem. Dlatego Jamna jest piękna.
Jamna to miejsce, którego nie ubywa. Ludzie przyjeżdżają i zostawiają tu coś swojego. Jednym z bardziej niezwykłych prezentów jest żywa rzeźba z wikliny. Jędruś Stępak wyplótł z niej półokrągłe szałasy, w środku można sobie usiąść. Wiklina rośnie i co wiosnę dzieci mają dużo radości z jej zaplatania; dzięki zaplataniu rzeźba staje się coraz trwalsza, umacnia się z każdym rokiem.
– Czy sponsorzy sprawdzają, że pieniądze zostały wydane na to, na co były przeznaczone? – zapytałam. – A co ty myślisz?! No pewnie, że sprawdzają, i to tak sprawdzają, że przyjadą nie wiadomo kiedy i sprawdzą, wszystko wiedzą. Ludzie przestali dawać pieniądze na ogólny cel. Jeśli dają, to na konkretne rzeczy, na to, na tamto, a nie tak w ogóle.
– Zdarza się, że podpisujecie umowy sponsorskie?
– Tak, ale nie ze wszystkimi. Jeśli sponsor tego sobie życzy.
– Były trudne momenty?
– Pięć ekip ludzi, a ja nie mam na wypłaty, proszę Matkę Boską: Pomóż mi. Do ostatniej chwili mnie przytrzymała. Wiszę na Matce Boskiej.
– Ale przecież Matka Boska to nie telefon!?
– Ja zawierzyłem Matce Boskiej, dlatego, chociaż bardzo mocno się wychylam z okna, nogi mam pod kaloryferem. Matka Boska chroni mnie, żebym nie wypadł. Jakiś czas temu głosiłem w Katowicach naukę na rekolekcjach, podchodzi do mnie kobieta i mówi: Ojcze, za złote słowa płaci się złotem. Dała mi złotą rublówkę, zrobiliśmy z niej koronę dla Matki Boskiej Jamneńskiej. Ojciec święty osobiście nałożył koronę na głowę naszej Matki Boskiej. Innym razem prowadziłem rekolekcje dla kapelanów wojskowych, to twardzi ludzie. Po trzech dniach mówię: Po bani od głowy, trzy od biskupa. A oni nie. To ja mówię: Dziady! Stać dominikanina, żeby głosił gratis. Zapytali mnie, co ja bym chciał, a ja im mówię, że chcę konia z rzędem. Oni się zgodzili, pod Rzeszowem prowadzą stadninę, pojechała tam jedna Niemka, która była wtedy na Jamnej. Po powrocie powiedziała: Widziałam dwa konie, wybrałam źrebną klacz, będziemy mieli dwa. Ale ja mówię: Obiecali konia z rzędem, a nie bez. Suchocka pochodzi z Pleszewa, a niedaleko mieszka najlepszy rymarz w Polsce. No i dostaliśmy jedno supersiodło od Suchockiej, a potem drugie od kapelanów.
Ten źrebaczek, którego dostaliśmy od wojskowych, sraczkę miał. No – pomyślałem – odwodni się! I nic z niego nie będzie! Aż tu, ni stąd ni zowąd, pojawia się ksiądz weterynarz z praktyką z Warszawy i źrebaczek dostał kroplówkę, antybiotyki, sprzedaliśmy go potem za ciężkie pieniądze. Ten koń to był Mercedes. Wymieniliśmy Mercedesa na Trabanta.
Jest taki facet – on się tylko pyta, co mi potrzeba, a ja jemu mówię: Biorę, darmo biorę i łaskę robię, że biorę.
Na Sylwestra przyjechała na Jamną Monika Kulczyk, jej ojciec dał samochód dostawczy i milion. Ja jej mówię: Monika, ale to nie standard?! Ojcze, standard mam gdzie indziej, tu przyjeżdżam po ducha. Jamna to jest cud na cudzie i cudem pogania. Po tym, jak zawierzyłem Jamną Matce Boskiej, napisałem do papieża list, w którym poprosiłem o błogosławieństwo i oddałem Ojcu świętemu jeden pokój w Szkole Wiary. Papież pobłogosławił i powiedział: Ja ci coś do tego pokoju przyślę. Błogosławieństwo papieża zamienia się w złoto. Papież zawsze mi coś daje.
Jeden facet z Warszawy podszedł do mnie i zapytał: Kim ty jesteś, że papież ciebie przytulił? Ja jestem zwykłym żołnierzem liniowym. A papież podszedł i przytulił mnie jeszcze raz. Mówię temu facetowi, że mam kościół budować, a nie mam za co. To już masz – odpowiedział. A komu to zawdzięczam? Temu panu na biało.
Dowiedziałem się, że nad brzegami jeziorem Lednica jest 24 hektary, szukałem 750 milionów, żeby kupić tę ziemię. Ludzie się ze mnie śmieli. A przecież Lednica jest najstarszą chrzcielnicą Polski. Poszedłem do jednego rekina biznesu i mówię: Kup mi to! A on: Czyś ty z byka spadł? Kup pan, nie dla mnie. Nie mam kochanki, to dla naszej młodzieży. Kup pan. Ojciec jest bezczelny. Pan jest mafiozą.
Napisałem do papieża o Lednicy, a Ojciec święty: Dobrze by było, jakby wam to dali. Chciałbym być z wami na Lednicy. No i tak, mam błogosławieństwo papieża, a nie mam pieniędzy. Kobieta, słysząc moje słowa, powiedziała: Ja nie mam błogosławieństwa, a mam pieniądze. Jej dziecko chorowało na padaczkę, nawet po pięć ataków dziennie. W tej teczce – Góra pokazuje niepozorną, zwykłą aktówkę – przyjechało 750 milionów w gotówce! Ten, który dał mi te pieniądze, jej mąż, powiedział tylko: Byle bez tych księżowskich sztuczek, że Bóg mi zapłaci. Pojechaliśmy do papieża po błogosławieństwo. Papież dotknął dziecka i je uzdrowił.
Przyjaciele z Warszawy dokupili ojcu Górze 12,5 hektara, teraz ma 36,5 hektara gruntu. Są pole, brama, dzwonnica. Od czterech lat na Lednicy odbywają się spotkania młodzieży. Jej ideą jest przełożenie Ewangelii na obraz. Lednica to ogromne przedsięwzięcie, w tym roku Ojciec Góra spodziewa się, że 2 czerwca przybędzie tam 100 tysięcy osób. Ojciec Góra wymyślił, że ludzie zjedzą Pismo święte. Prorok Ezechiel zjadł pismo święte i ono miało ono smak miodu. Chcemy zrobić jako danie do zjedzenia ‘Pieśń nad pieśniami’.
– Powiedzmy, że jesteśmy na Lednicy, 100 tysięcy. ludzi tańczy, a sponsor chce, żeby wymienić nazwę jego firmy…
– Ja tak mogę zrobić, ja wszystko mogę tak powiedzieć, że ludzie nawet się nie spostrzegą, ja to nawet w trakcie liturgii mogę powiedzieć, ale przecież nie o to chodzi.
– Drukujecie ulotki o spotkaniu na Lednicy, Toruńska Fabryka Pierników funduje Słowo Boże do zjedzenia, czy ich logo pojawi się na tych materiałach?
– Oczywiście, że tak, jakżeby inaczej.
Ojciec Góra wpadł na pomysł zorganizowania nietypowych rekolekcji dla biznesmenów. Nietypowych – bo rekolekcji o chlebie i wodzie, a biletem wstępu na Jamną będą dobry ser i butelka dobrego wina. A wszystko po to, żeby zachęcić przyszłych ewentualnych sponsorów do przybycia na Jamną, żeby zobaczyli, co zostało już zrobione i czego jeszcze brakuje.
– Moja rodzina ma zakaz wstępu na Jamną. Oni są regularnie dojeni, oni mają mi dawać kasę – mówi Ojciec Jan.

Kasa, kasy, kasę,
z kasą, po kasę, o kasę, z kasą – na Jamnej słowo kasa odmieniane jest przez wszystkie przypadki, bez kasy nie byłoby tego miejsca.
Wieczorem drugiego dnia pobytu na Jamnej siedzimy przy stole w lektorium, młodzi uczestnicy rekolekcji poszli do swoich zajęć, a my rozmawiamy z Górą, chociaż trudno to nazwać rozmową: mówi Góra, a my słuchamy. Tylko od czasu do czasu ktoś wtrąca jakieś pytanie. Pali się w kominku, jest ciepło i dobrze. Góra opowiada o papieżu, z miłością z podziwem, tak, jak zwykł opowiadać o Ojcu świętym. – A co będzie, kiedy papież umrze?
– Zjedzą mnie. Bardzo się tego boję. – Te słowa brzmią niezwykle szczerze. Znika Góra – wielki miłośnik ekonomii zbawieni, pojawia się człowiek zmagający się z niepewnością losu.
– Oni mnie zjedzą
– Ale przecież pojawi się nowy papież.
– Tak, ale ten mnie zna. Ten papież ma słuch absolutny. Jednego razu, kiedy byłem u papieża, siadamy przy stole z papieżem, a mnie posadzili mnie gdzieś daleko od niego. A papież mówi: Siadaj przy mnie. Zróbcie dla niego miejsce, bo on później będzie płakał. On mnie zna. Skoro papież mnie kocha i rozumie, nikt mnie nie sprawdza, przełożeni dali mi zielone światło, co dwa miesiące dostaję list od papieża. Ja się boję, czy wytrzymam. To wszystko powstało bez pieniędzy, żeby wybudować kościół, trzeba mieć miliardy. Ja nie mam 20 miliardów. Mnie papież przytulił.
Jaka jest cena miasta młodzieży na Jamnej?
– Płacę swoim zdrowiem i samotnością – mówi Ojciec Góra.
Ten sukces ma swoje dno i cierpienie. Amatorzy żyją tak, jak chcą, zawodowcy tak, jak powinni.

2001