W drodze 2/2001

– Ojcze, czy na Jamnej wydarzą się kiedyś prawdziwe cuda?
– Ślepcze – odpowiadam zdenerwowany – już są, ale ty tego nie widzisz i być może długo jeszcze nie zobaczysz. Czy nie wiesz, że wspólnota, nadzieja i sens życia są ważniejsze niż pełna micha i ciepły prysznic w atmosferze bezsensu i nudy?
Moje wyjaśnienia niektórych za bardzo nie przekonują i zdarza się, że słyszę za plecami: – Jak ten Góra tak wierzy w Matkę Boską, to niech ci, Gienek, ta jego Matka Boska tak zrobi, żeby w jednym miejscu narosło tyle grzybów, żebyś je sobie znalazł i sprzedał. I miałbyś na wódkę. To byłby prawdziwy cud.
To jest smutne. Takie traktowanie spraw Bożych i Kościoła boli. Jednak skoro sam Pan Jezus z tym się borykał, dlaczego ja miałbym tego bólu nie zaznać? Działając w sferze religijnej i służąc jej bez reszty, pozostaję na pograniczu. Jesteśmy ludźmi, bytami duchowocielesnymi, a nie aniołami, więc wymiar materialny naszych poczynań duchowych istnieje z natury rzeczy.
Wielu, patrząc na mnie, na to, co robię, myśli głośno, niekiedy za głośno: „Temu to się udaje, jemu to wszyscy pomagają, ten to ma ale kasę, bo jakby nie miał, to by nie budował, to by…”. I tutaj zaraz diabeł podszeptuje myśl: „A dlaczego mi nikt nie pomaga, dlaczego mnie tak nie chwalą, dlaczego do mnie nikt nie podejdzie i nie spyta, czy bym czegoś nie chciał?”.
To wcale nie znaczy, że nie chcę pomagać ludziom. W zasadzie nic innego nie robię, tylko staram się pomagać, wedle zasady, abyśmy już więcej nie żyli tylko dla siebie, ale dla Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał… Chciałbym pomagać w sposób właściwy i zgodnie ze swym powołaniem i możliwościami. Chciałbym się dzielić Bogiem, sobą, ale i trudem, i modlitwą, i pracą, i odpowiedzialnością. Do domu przynosi się wszystko. Z domu wynosi się sposób i sens życia, a przede wszystkim wiarę w Boga i w człowieka.
Przypomina mi się w tym miejscu biblijna koncepcja mesjasza. Fascynuje mnie jej rozwój, narastanie i wszystko z nią związane: od mesjasza politycznego do Mesjasza Chrystusa – duchowego, dającego zbawienie i żywot wieczny. Pan Jezus miał w związku z tym ogromne kłopoty, bo współcześni oczekiwali od Niego wolności i dobrobytu, jedzenia i leczenia, a On od tego uciekał i wzbraniał się przed tym. Pokazywał, że istnieje zupełnie inny poziom i inna zupełnie głębia, na których dokonuje się zbawienie człowieka – główny cel Jego pobytu wśród nas. Przez cały czas Jezus nie chce się dać zepchnąć na pozycję cudotwórcy i ideologa, czego wciąż będzie się od Niego domagał nienasycony lud. Wiele Jego cudów, o których nakazuje milczeć, wzbudzi powszechną sensację, utrudniając Mu wypełnienie właściwej misji. Wielu świętych sprawiało materialne cuda, jednakże sprawiane przez nich cuda duchowe były zawsze większe i ważniejsze.
Tak duże, jak ostatnio, nasilenie pretensji i roszczeń nie zdarzyło się jeszcze w moim życiu. Ludzie oczekują i domagają się wszystkiego. Pazerność nie zna granic ani litości. Niedawno, leżąc chory i połamany grypą, podniosłem nieopatrznie słuchawkę. Telefonu wyłączać nie potrafię. Kobiecy głos zmuszał mnie do zejścia na furtę w niecierpiącej zwłoki sprawie życiowej. Tylko na chwilkę. Tłumaczyłem i prosiłem, ale nie skutkowało. Pozbierawszy się, zlazłem, trzymając się za wszystkie członki, które w grypie bolały, pociły się i były mnie samemu obce i wrogie.

Pani wyraziła entuzjazm, że mnie widzi, powiedziała krótko, że niedawno się nawróciła i z entuzjazmem zaczęła po latach chodzić do kościoła, właśnie na Msze, które odprawiam, bo innych księży słuchać nie może, ani patrzeć, jak Mszę odprawiają.
Siedziałem skurczony z niesmakiem, bo nie lubię, jak ktoś próbuje mnie wywyższyć kosztem innych, a szczególnie jak na księży wygaduje. Po takim wstępie pani poprosiła, abym jej znalazł pracę lub u kogoś zarekomendował, bo jak ja się za to wezmę, to ona na pewno pracę dostanie. I że to ja powinienem zrobić, bo mam szerokie możliwości i znam wielu wpływowych ludzi.
Nieśmiało zacząłem, że normalnie każdy człowiek ma rodzinę, znajomych, przyjaciół, parafię, księdza proboszcza… Ale dla mojej rozmówczyni wszyscy byli be. Próbowałem tłumaczyć, że nie mogę dawać rekomendacji komuś, kogo widzę pierwszy raz na oczy. Pani spytała mnie wprost, czy jej nie wierzę i nie ufam i czy o wierze i zaufaniu potrafię pięknie mówić tylko z ambony.
Po chwili, jak gdyby nic wcześniej nie było, spytała mnie, czy jestem ubezpieczony, ponieważ tak genialny człowiek, jak ja, powinien się już dawno ubezpieczyć, a jeśli jeszcze tego nie zrobiłem, to winienem to uczynić jak najszybciej i właśnie ona miała intuicję, aby przyjść i mnie na właściwą sumę ubezpieczyć. Tłumaczyłem, że nie jestem aż taki bezcenny i że klasztor się tym zajmuje, a ja nie muszę o tym myśleć, tylko mam zająć się ewangelizowaniem i tylko ewangelizowaniem oraz chrześcijańską formacją młodzieży.
Trzymając się resztką sił, dziękuję po raz …nasty, sprawdzam, czy jeszcze mam, porażone grypą, głowę, nogi i ręce, a pani, wychodząc, powiada, że takiej bezczelności jeszcze nie widziała, i to w dodatku u duchownego. Wykrzykuje coś o braku kultury i chamstwie duchownych i wychodzi, trzaskając drzwiami. Byłem tak sparaliżowany tupetem niewiasty, że się nawet nie podniosłem na pożegnanie.
Z trudem pozbierałem swoje członki i poczłapałem do celi, ażeby się położyć. I nie przytaczam tego wydarzenia, aby wzbudzać litość, ale aby wytłumaczyć, czego też ludzie szukają w Kościele. I jak nie zaspokoiwszy swoich oczekiwań, obrażają się i odchodzą.
Tak zdarza się w Poznaniu, tak samo na mojej kochanej Jamnej, gdzie ludzie pytają o pracę i możliwość zarobku, tak jakbym był urzędem zatrudnienia lub charytatywną firmą.
Kiedyś, przed laty, kiedy jeździłem do Paleśnicy na wakacje, sporo czasu upływało mi na chodzeniu po domach i namawianiu ludzi do pracy na plebańskim.
– Kanonik prosi, żebyście przyszli jutro do żniwa, do kośby, do młocki…
– Eee… nie potrzebuję już robić na plebańskim, wynoszę się ze wsi do miasta.

I tak chodziłem popołudniami i wieczorami po wsiach: Olszowa, Paleśnica, Borowa, Dzierżaniny… I denerwował się stary pleban, że ludzie nie chcą przychodzić do pracy. I dziwił się, i nie mógł zrozumieć, dlaczego ludzie nie chcą pracować. Tymczasem szło nowe. Były to czasy, kiedy ludzie nawet trochę wstydzili się pracować na roli. Poza tym pieniądze nie miały tej wartości co dziś, więc machali ręką na plebański grosz.
Dzisiaj już nie ci sami ludzie, a ich dzieci pytają mnie o pracę i możliwość zarobku i mają pretensje, gdy wynajmuję kogoś innego z daleka, bo najzwyczajniej lepiej to zrobi i taniej.
Zamiast wziąć się do roboty i zanurzyć ręce w jakimś sensownym zajęciu, czekają na cud i na dzień, kiedy na Jamną zjadą sami bogaci i przywiozą dużo pieniędzy.
– Ojcze, czy na Jamnej będą kiedyś cuda? – pytała mnie ostatnio dziennikarka z Poznania.
Przecież cudem jest to, że ktoś jeszcze nie tak dawno chciał skończyć ze sobą i z życiem, a dzisiaj żyć mu się ostro zachciewa. Ktoś latami szedł do Boga i do siebie, a dzisiaj idzie do komunii św. i wie, po co żyje. Ludzie stawiają pytania i szukają odpowiedzi i rozwiązań. Tak samo było z narodem wybranym – tym z bliska najtrudniej było uwierzyć i musieli przyjść ci z daleka – poganie. Kiedy szlachetne drzewo przestało rodzić, zaszczepiona przez Chrystusa i apostołów dziczka zaczęła przynosić wyborne owoce. I tak narodził się Kościół.
Matko Boża Jamneńska, daj dobre oczy tym, którzy jeszcze nie widzą, daj zajęcie tym, którzy nie mają co robić i pytają, czy nie ma dla nich pracy. Daj im siłę, aby bez pytania wzięli za miotłę, siekierę lub grabie, a pieniądze z pewnością się znajdą. Módlmy się wszyscy, aby Chrystus zechciał się nami posługiwać.