Tutaj chciałbym opowiedzieć coś, co dla mnie samego było i jest w dalszym ciągu jakimś znakiem Opatrzności i znakiem tego, Ze Pan Bóg ma nas w swojej opiece. Być może nie jest to Żaden znak dla kogoś innego, dla kogoś z zewnątrz. Dla mnie jest jednak czymś dogłębnie przekonującym.

Otóż to chyba było jakoś tak. 0d dłuższego już czasu pracowałem dla Radia Wolna Europa, przekazując najpierw incognito, a później już coraz bardziej jawnie, co miało swój związek z ówczesna sytuacją w Polsce, swoje wypowiedzi dla audycji religijnych, nadawanych z Paryża poprzez Monachium do kraju. Przyjaciele dzwonili z Paryża, liczyli do trzynastu… i taśma poszła… . Mówiłem zawsze coś aktualnego na tematy religijne, sam będąc autorem i spikerem. Przyjaciele za ta usługę obiecywali mały fundusz na duszpasterstwo akademickie, które nie zawsze cieszyło się należytym zrozumieniem u przełożonych i ich przekonaniem do łożenia bardziej w młodego człowieka niż w mury czy beton. Kiedy czas naszej współpracy się przedłużał, a ja nie zobaczyłem żadnego pieniążka, zwątpiłem i współpraca stała się dla mnie coraz bardziej uciążliwa. Raz czy drugi się poskarżyłem i zacząłem się nosić z myślą zaprzestaniu tych obciążających mnie dyżurów i wyczerpującej gotowości. Kiedy już postanowiłem przerwać dzielenie się swoimi rozważaniami i zwierzyłem się z tego jednemu z współbraci, ten napomniał mnie ostro, mówiąc: Ewangelię zawsze głosi się za darmo. Masz z czego żyć, klasztor daje ci jeść i ubiera cię, więc głoś, jeśli masz możliwość…

Tymczasem sytuacja w kraju zmieniała się wtedy z godziny na godzinę. Tak wielkie było przyspieszenie. Jeszcze gdzieś przed Wielkanocą wygłosiłem konferencję o godności kobiety, o szacunku dla kobiety w Polsce, opartym i zbudowanym na kulcie Matki Bożej. Zacząłem od Bogarodzicy i poematu naszego Słoty 0 zachowaniu się przy stole, gdzie mowa o tym, że kobiety od Matki Boskiej tę moc mają, iż wobec nich książęta wstają… i gdzie autor prosi Matkę Bożą, aby darzyła temu, kto czci żeńską twarz, i aby doprowadziła go do zbawienia wiecznego. Wygłosiwszy konferencję, natychmiast o niej zapomniałem, pędząc do innych goniących mnie zajęć.

Było lato. Wczesnym popołudniem zaczepiła mnie na naszym podw6rku poważna, dystyngowana kobieta i, mówiąc z francuskim akcentem, wypytywała o mnie. Bawiłem się jej polszczyzną, rozkoszując się gardłowym „errr” i francuskim akcentem, zawsze – czy trzeba, czy nie trzeba – położonym na ostatnią sylabę. Kobieta pragnęła mnie spotkać i coś mi przekazać. Mówiła o Radiu Wolna Europa i o audycji na temat godności kobiety, która słyszała gdzieś daleko, w Egipcie. Później jeszcze wiele razy słuchała mnie w Teheranie, gdzie była z mężem, ambasadorem Argentyny, na placówce dyplomatycznej. Niebawem okazało się, że pani ambasadorowa jest z urodzenia Polką, Wielkopolanką ze Swadzimia pod Poznaniem, która jako trzyletnia dziewczynka wyjechała z rodzicami podczas wojny z kraju do Argentyny i w ten sposób się uratowała.

Piliśmy kawę. Pani ambasadorowa powtarzała: Rrrozumie ojciec, ksiądz, braciszek… ta audycja, kobieta, godność, honor, ojczyzna nasza, tęsknota… Zrozumiałem jedno, że ta wypowiedz o godności kobiety, o czci, o szacunku dla kobiety w Polsce, podbudowana pobożnością maryjną, była dla niej ważna, może nawet bardzo ważna. Rozmawialiśmy dalej. Jej życie osobiste, przebywanie w kraju, gdzie zupełnie inna jest pozycja kobiety, i zapamiętane opowieści rodziców o rodzinnym kraju sprawiły, że ona jest tutaj i że za coś mi dziękuję. Pożegnaliśmy się, bo nie zatrzymywałem starszej pani. Nawet nie wziąłem adresu, bo i po co. Ona jednak wzięła.

0d naszego letniego spotkania minęło kilka miesięcy. Minęła pracowita w duszpasterstwie jesień, zaczął się adwent z roratami o szóstej rano, Boże Narodzenie i nasz sylwestrowy wyjazd. Potem czas wahania i wątpliwości zakonu a później klasztoru, czy przyjąć dom na Jamnej, czy nie. No i wreszcie ta noc 25 marca… Noc kompletnej rezygnacji i całkowitego zawierzenia, noc zwątpienia i totalnego zdania się na Boga, Jego Matkę, Św. Jacka…Niech pomagają, skoro tacy mądrzy, skoro tacy mocni, a zresztą niech sobie tą całą Jamna zabiorą… a mnie dadzą już spokój. I wtedy, jakby utraciwszy Jamną dla nich, na nowo ją zyskałem dla siebie. Zasnąłem, napisawszy ten list do Świętego Jacka i Matki Bożej.

Następnego dnia rano nie zbudził mnie klasztorny dzwonek, ale z rozespania wyrwał mnie telefon. Telefon z Teheranu. Dzwoniła ambasadorowa Argentyny, pani Wanda Plucinska-Auge. Dzwoniła, ze miała w nocy sen, natchnienie, intuicję, czy raczej iluminację, że ja jej potrzebuje, a ona powinna mi w czymś pomóc, tylko nie bardzo dokładnie wie, w czym. Mówiła ta swoja przepiękną polszczyzną, że ona chciałaby w moim dziele participer, tylko, że ona dokładnie nie wie, co to jest za dzieło. I czy mógłbym ją objaśnić… Oczywiście, że chodzi o moje duszpasterstwo, ale że ona nie bardzo się orientuje. Wyrzuciła swoją kwestię jednym tchem.

– – Nie, nie, nie sądzę, by pani mogła mi w czymś pomóc – odparłem.
– Ale może ma ojciec jakieś problemy, to ja chętnie będę participer…
– Ależ jak pani może participer, skoro tamci dają, a ci nie chcą…
– A kto daje i kto nie chce, jeśli wolno zapytać przedłużała rozmowę ambasadorować
– No gmina daje górę, dom i las dla duszpasterstwa, a moi przełożeni nie chcą…
– Jakże to, ziemi nie chcą, za darmo nie chcą?? ? nie mogła zrozumieć ambasadorowa.
– No bo tak naprawdę dom jest drewniany i stary, wymaga natychmiastowych remontów, a z tym wiążą się koszty, a poza tym moi przełożeni mówią, że ja mam się duszpasterstwem młodzieży zajmować, a nie remontem starej budy…
– A jakiż to problem, kto ojcu każe się tym wszystkim zajmować, ja zaraz wysyłam ojcu tysiąc dolarów z mojego konta w Szwajcarii…, a potem porozmawiamy.
– Nie mam już nic do powiedzenia. Dziękuję bardzo…
– Stałem oblany potem, zupełnie nie wiedząc, co się stało. Ta drobniutka informacja pomogła klasztorowi w podjęciu decyzji przyjęcia darowizny, a Radio Wolna Europa, nie wiedząc zupełnie o tym, wypłaciło mi należność za pracę w służbie Ewangelii wykonywaną na kredyt. Raz jeszcze doświadczyłem tego, że Pan Bóg wypłaca swoim wierzycielom już w tym życiu, nie mówiąc o wypłacie po śmierci…

Rada klasztoru wyraziła ostatecznie gotowość przyjęcia, Rada Gminna potwierdziła gotowość podarowania… Pozostawały jeszcze tylko do dopełnienia formalności u notariusza w Brzesku, ale byty to już tylko formalności.